LENIWY PORANEK

Tak naprawdę trzeba sobie osobiście odpowiedzieć na pytanie, co oznacza przymiotnik leniwy. Dla każdego coś innego  – i dobrze. Pomyślcie nad tym, dlaczego warto czasami pozwolić sobie na nicnierobienie. Czy to jest równoważne z lenistwem? Czy to jest złe? Jestem ciekawa, co lubicie robić, żeby się zrelaksować na początku dnia? W Hiszpanii mówią o tym za pomocą wyrażenia tumbarse a la bartola. Czyli właśnie – nicnierobienie. Mnie się podoba, z tym, że…

Dla mnie przymiotnik leniwy nie oznacza leżenia do południa w łóżku. Oglądania Netflixa i jedzenia głupot (tak określa spożywanie słodyczy, słonych i tłustych przekąsek moja Babcia Lidia). Zawieszania „pustego wzroku” na ścianie też nie. Myślę, że nawet siedzenia i czytania książki nie oznacza, choć to już moim zdaniem nie jest lenistwo.

Bezczynność i jej znaczenie

Według mnie leserstwo to jest leżenie i nawet niepachnienie: zaniedbanie swoich codziennych obowiązków domowych, czyli np. zrobienie prania, wytarcia kurzu czy zmycie brudnych naczyń. „Olanie” kontaktów, ominięcie posiłków, jedzenie tego, co akurat jest pod ręką lub zamówienie czegoś  z dowozem. Niepodlanie kwiatów, nienałożenie maseczki przeciwzmarszczkowej, niewyrzucenie śmieci. Przy okazji, mam dla Was super przepis na ekspresowy posiłek, przy którym się nie narobicie, czyli idealny na leniwy dzień. Zobaczcie tutaj. Wracając – hm, prokrastynacja pełną parą = szczyt lenistwa. Choć ostatnio ktoś mi powiedział, że to oznaka wysokiej inteligencji. Pocieszające, bo akurat nałogowe odkładanie obowiązków zdarza mi się dość często. Bycie skromną też.

Leniwy poranek…

… to dla mnie taki, gdzie mogę nie wstać o tej, co zawsze. Mogę nie odebrać jakiegoś telefonu. Mogę zrobić wszystko później, a nie od razu, kiedy przyjdzie mi to do głowy. Ale nie oznacza niezrobienie tego wcale! Leniwy poranek to też małe dyspensy: ciastko i kawa zamiast pożywnego śniadania (owa „głupota” jest tu ciastkiem), bo np. dla mnie to żadne śniadanie. Chodzenie w szlafroku, tzw. słodki rozgardiasz wokół, brak planu i poddanie się płynącemu nieubłaganie czasowi. Głębokie oddechy, kontrola myśli – niezawieszanie się na tym, co muszę zrobić, jakie obowiązki czekają na mnie jutro. Tego nie ma. I to jest ten mój leń w mózgu. On nie pracuje z taką wydajnością jak zawsze. Leni się skupiając myśli na jednej rzeczy. Takiej, która przynosi tylko spokój, relaks i ukojenie. Staram się wtedy nie patrzeć na Social Media, odkładam gdzieś telefon i wyciszam go. Oglądam i czytam gazety, ale z naciskiem na „oglądam”.

Magia poranka

Poranek to w najlepszej wersji słońce, ulubiona muzyka snująca się po cichu w tle. To zwolnienie z potrzeby dokonania czegoś. Czasami to też – jak na dietetyka przystało – złamanie swoich reguł, np. wpałaszowanie białej buły (przepis na idealną macie tutaj). Taki czas lubię… Bez napięć w karku, z wolnym przepływem myśli, zredukowanych do tych pozytywnych. Zero brudu, tylko fiołki. Dla mnie wtedy magiczny. Prawdziwie magiczny. A jak to wygląda u was?

Fot. Karolina Roszak